CMJPII CMJPII
2061
BLOG

Papież Apokalipsy

CMJPII CMJPII Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Nagle Papież pada ciężko ranny. Jego podwładni biegną mu na pomoc i podnoszą go. Papież po raz drugi doznaje poważnego zranienia, osuwa się z nóg i umiera. Krzyk zwycięstwa i radości wstrząsa szeregami nieprzyjaciół. Z ich okrętów płyną w przestrzeń ohydne szyderstwa. Bezpośrednio po śmierci Ojca św. nowy Papież zajmuje jego miejsce przy sterze łodzi Kościoła. Dowódcy poszczególnych okrętów zebrali się błyskawicznie i tak szybko obrali nowego Papieża, że wiadomość o śmierci Zmarłego zbiegła się z wieścią o wyborze jego następcy. Przeciwnicy zaczynają tracić odwagę. Nowy Papież po rozgromieniu wroga i przezwyciężeniu wszystkich przeszkód wprowadza swój okręt między dwie kolumny i zatrzymuje go między nimi. Cumuje statek z jednej strony przy kolumnie z Najświętszym Sakramentem, a z drugiej z Najśw. Niepokalanie Poczętą Dziewicą Wspomożycielką (Dwie kolumny, wizja eschatologiczna św. Jana Bosko, 30 maja 1862).

 

 

Nakreślona przez Michała Łuczewskiego w artykule Mesjanizm dla mas („Rzeczpospolita” 2011, nr 17, dodatek „Plus/Minus”.) sugestywna wizja Jana Pawła II jako spełnionego, polskiego mesjanisty nie spotkała się, wbrew moim oczekiwaniom, z gorącą, polemiczną reakcją. Szkoda, bo tekst redaktora „Czwórek” w pełni na to zasługuje. Spróbuję wypełnić tę lukę – będzie to jednak próba uzupełnienia, a nie polemika. Rodzimy kontekst, który dominuje w tym tekście, wymaga bowiem w moim przekonaniu rozszerzenia o perspektywę uniwersalną. Jeśli, jak pisze Łuczewski, „Jan Paweł II był [...] spełnieniem romantycznej nadziei na to, że duchowy przywódca Polaków zrealizuje ich narodowe posłannictwo”, to warto postawić pytanie, na ile to partykularne posłannictwo wpisuje się w papieską wizję Kościoła powszechnego?

 

Testament`79

Rozpocznę od faktu, który jakoś nigdy nie został poddany interpretacji, choć wydaje się aż nadto znaczący. Otóż Karol Wojtyła rozpoczyna swój testament (jego pierwotna wersja została spisana już w marcu 1979 roku) od przywołania jednego z najważniejszych zdań, w których Chrystus zapowiada swoje powtórne przyjście: „Czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy Pan wasz przybędzie” (Mt 24,42). Wezwanie to jest częścią mowy o zburzeniu Jerozolimy i ostatecznym przyjściu Syna Bożego u końca czasów. Poprzedza ono trzy eschatologiczne przypowieści – o zarządcy domu, o dziesięciu pannach i o talentach. Zaraz po nich Jezus objawia słuchającym, jak będzie wyglądał Sąd Ostateczny.

Dlaczego Papież, spisując swój testament u progu pontyfikatu, ucieka się do słów Jezusa zapowiadających nadchodzący koniec czasów? Przecież mógłby znaleźć w Ewangeliach fragmenty bardziej odpowiadające indywidualnemu wymiarowi śmierci. Co ciekawe, kiedy testament został podany do publicznej wiadomości, komentatorzy na ogół odczytywali go właśnie w perspektywie indywidualnej, skupiali się bardziej na formalnościach pochówku albo na zawartych w nim ewentualnych „sensacjach”. Nikt nie zająknął się na temat czasów ostatecznych, do których Wojtyła wyraźnie i celowo nawiązuje. Nawiasem mówiąc, taki rodzaj medialnego „przekłamania” miał miejsce w tym pontyfikacie wielokrotnie: a to czyniono papieża hurraekumenistą, a to wyznawcą liberalizmu, w końcu zaś apologetą praw człowieka. Bezustannie odzierano też z tajemnicy jego przesłanie, sprowadzając je z prorockich wyżyn do polityczno-społecznego „tu i teraz”.

Zaraz po fragmencie zaczerpniętym z Ewangelii Mateusza papież pisze: „[...] te słowa przypominają mi ostateczne wezwanie, które nastąpi wówczas, kiedy Pan zechce. Pragnę za nim podążyć i pragnę, aby wszystko, co składa się na moje ziemskie życie, przygotowało mnie do tej chwili”. Nie jest ważne, czy powtórne przyjście Chrystusa będzie miało miejsce za mojego życia – wydaje się mówić następca św. Piotra – ważne, by moje oczekiwanie na Niego było tak intensywne, jakby mógł nadejść w każdej chwili. O podobnym, bardzo serio traktowanym oczekiwaniu na paruzję opowiadał w Manifeście neomesjanistycznym Rafał Tichy[i], ale również o. Joachim Badeni OP w książce Uwierzcie w koniec świata[ii]. Charyzmatyczny dominikanin, tak jak Jan Paweł II, nie doczekał sądnego dnia. Apokaliptyczne orędzie pozostaje jednak aktualne.

 Za pośrednictwem Maryi

W dalszej części testamentu Wojtyła pisze: Nie wiem, kiedy ona [chwila ostatecznego wezwania] nastąpi, ale tak jak wszystko, również i tę chwilę oddaję w ręce Matki mojego Mistrza: totus Tuus”. Przyzwyczailiśmy się do Maryjnego charakteru całego pontyfikatu Jana Pawła II. W związku z nim pojawiały się później przeróżne interpretacje szczególnej atencji papieża do Matki Bożej (łącznie z trywialnymi, nawiązującymi do psychologii, a mówiącymi, że oparcie się na Maryi stanowi rekompensatę braku relacji z matką). Wiele wskazuje jednak na to, że „maryjność” pontyfikatu wiązała się z rolą, jaką nowa Ewa odgrywa na kartach Apokalipsy św. Jana. W trakcie pobytu w USA, 9 listopada 1976 roku, ówczesny metropolita krakowski mówił: „Stajemy dzisiaj do wielkiej walki, jakiej ludzkość jeszcze nie widziała. Nie wiem, czy wspólnota chrześcijańska w pełni to sobie uświadamia. Stoimy dziś u progu ostatecznej walki między Kościołem i anty-Kościołem, między Ewangelią i anty-Ewangelią. [...] Ta konfrontacja została wpisana w plany Bożej opatrzności. Jest to czas próby, w który musi wejść cały Kościół, a polski Kościół w szczególności”.

W kontekście tekstu Łuczewskiego warto szczególnie zwrócić uwagę na ostatnie zdanie. Komentując tę wypowiedź w 2007 roku, podczas inauguracji obchodów 150 rocznicy objawień w Lourdes, ówczesny prefekt Kongregacji Ewangelizacji Narodów i Krzewienia Wiary Ivan Dias mówił: „Jedno jest pewne: ostateczne zwycięstwo należy do Boga, a możliwe będzie dzięki Maryi, Niewieście z Księgi Rodzaju i Apokalipsy, która stanie na czele wojska swoich synów i córek przeciw siłom nieprzyjaciela – szatana, aż zmiażdży wężową głowę”[iii]. Jak powszechnie wiadomo, papież był przekonany, że swoje ocalenie (po zamachu z 1981 r.) zawdzięcza Matce Bożej Fatimskiej, której liturgiczne święto przypada 13 maja, i to właśnie on podjął decyzję o ujawnieniu treści trzeciej tajemnicy fatimskiej (26 czerwca 2000 r.)[iv].

 Apokalipsa XX wieku

Jest jeszcze jeden powód, dla którego papież wzywa (sam siebie, ale i nas wszystkich) do eschatologicznego czuwania. Karol Wojtyła był świadkiem XX wieku. Nie tylko obserwatorem, lecz przede wszystkim uczestnikiem. Żył w stuleciu, które rozpoczęło się masową eksterminacją Ormian, skończyło zaś usankcjonowanym prawnie na ogromną skalę ludobójstwem dzieci nienarodzonych i starców. Doświadczenie przekonywało go, że w dwudziestym stuleciu zło rozpanoszyło się w sposób szczególny. W swoistym podsumowaniu wielkiego pontyfikatu, którym jest książka Pamięć i tożsamość[v], wątki związane z czasami ostatecznymi uwidaczniają się najmocniej w kontekście wojen światowych i obu totalitaryzmów. Jest tam mowa o odkupieniu i mierze, jaką Bóg wyznaczył złu.

Ważny kontekst tworzy również temat Miłosierdzia Bożego, który stanowi specyficznie apokaliptyczny rys nauczania papieskiego. Miłosierdzie Boże dopełnia bowiem papieskie zawołanie: „Nie lękajcie się!” – zawołanie przepełnione nadzieją, ale i dramatyczne w swojej wymowie, ponieważ towarzyszy mu pełna świadomość upadku ludzkości. Papież nawiązuje tu prawdopodobnie do słów Chrystusa skierowanych do uczniów tuż po przemienieniu na Górze Tabor (Mt 17,7). Wiara w Chrystusa jako miłosiernego Syna Bożego jest – wydaje się mówić papież – gwarancją bezpieczeństwa w obliczu paruzji. W homilii z 17 sierpnia 2002 roku, tuż przed zawierzeniem świata Miłosierdziu Bożemu, papież mówił: „Pragniemy z wiarą powtarzać: Jezu, ufam Tobie. To wyznanie, w którym wyraża się ufność we wszechmocną miłość Boga, jest szczególnie potrzebne w naszych czasach, w których człowiek doznaje zagubienia w obliczu wielorakich przejawów zła. Trzeba, aby wołanie o Boże miłosierdzie płynęło z głębi serc ludzkich, pełnych cierpienia, niepokoju i zwątpienia, poszukujących niezawodnego źródła nadziei [...]”.

Warto zastanowić się, dlaczego akurat ten przymiot Boga papież uznał za tak ważny? Dlaczego miłosierdzie, a nie nie np. Jego sprawiedliwość? Albo dobroć? A może dlatego, że XX wiek został uznany przez wielu, nie tylko katolickich myślicieli za stulecie, w którym zło wybuchło na niespotykaną dotąd skalę i przyjęło formy rodem z Apokalipsy św. Jana, i jako takie, może liczyć już tylko na niczym niezasłużone miłosierdzie? Podczas uroczystości beatyfikacyjnych Hiacynty i Franciszka Marto (13 maja 2000 roku) w Fatimie papież mówił: „Ileż ofiar przyniósł ostatni wiek drugiego tysiąclecia. Przychodzą na myśl okropności obydwu wojen światowych i innych konfliktów w wielu częściach świata, obozy koncentracyjne i obozy zagłady, gułagi, czystki etniczne i prześladowania, terroryzm, uprowadzenia osób, narkomania, zamachy na życie nienarodzonych i na rodzinę. [...] Orędzie Fatimy wzywa do nawrócenia, ostrzega ludzkość, aby nie stawała po stronie smoka, który «ogonem zmiata trzecią część gwiazd nieba i rzuca je na ziemię» (por. Ap 12,4)”.

Koniec wieku, koniec czasów

W periodyzacji historii upowszechniło się wytyczanie symbolicznych dat początku i końca wieków. Swoją drogą to symptomatyczne, że w czasach, kiedy systematycznie uprawiana historiozofia należy do rzadkości, istnieje jeszcze w ludziach potrzeba porządkowania dziejów w oparciu o założone wcześniej kryteria. I tak, koniec wieku XIX to katastrofa Titanica (1912 roku), która była ponurym memento epoki industrializacji, a zaranie XX – w powszechnym przekonaniu – wyznacza data rozpoczęcia pierwszej wojny totalnej, tzn. rok 1914. Jeśli faktycznie uznać minione stulecie za moment szczególnego doświadczania przez ludzkość atmosfery czasów ostatecznych, tzn. napięcia w oczekiwaniu na Bożą ingerencję w obliczu zgoła apokaliptycznych znaków i koszmaru zła upowszechnionego na niespotykaną dotąd skalę, to śmierć papieża (2 kwietnia 2005 roku) wydaje się daleko lepszą cezurą jego zamknięcia niż chociażby rok 1989 czy 11 września 2001 roku (jak zwykło się przyjmować). Przede wszystkim dlatego, że data zarówno symbolicznego upadku komunizmu, jak i ataku terrorystów na wieże World Trade Center odwołuje się do tylko niektórych z ważnych dla XX wieku procesów. System komunistyczny naznaczył oczywiście tę epokę w nieodwracalny sposób, ale – obok komunizmu – ówczesny świat kształtowany był przecież także przez dynamicznie rozwijający się liberalizm (obyczajowy i ekonomiczny), kulturę masową i boom technologiczny. Z kolei tragedia WTC symbolicznie zwieńczyła narastające przez cały wiek napięcie między ubogim Południem a bogatą Północą. Wydarzenia roku 2001 były też koszmarną klamrą spinającą nowy typ działań zbrojnych (nasilających się pod koniec XX wieku), a mających na celu naruszenie politycznego i ekonomicznego monolitu kształtowanego przez państwa szeroko rozumianego Zachodu (przede wszystkim USA i państw wchodzących w skład UE).

Na tym tle życie papieża było – można powiedzieć – niesłychanie reprezentatywne dla całego stulecia. Jako młody chłopak zaznał smaku dopiero co odzyskanej wolności, później doświadczył obu totalitaryzmów: nazistowskiej okupacji oraz upadlającego życia w państwie komunistycznym. U boku kardynała Stefana Wyszyńskiego przyszło mu też uczyć się walki o polską rację stanu w warunkach zniewolenia. Jako biskup obserwował zza żelaznej kurtyny rewolucyjne zmiany społeczne i polityczne zachodzące w krajach zachodnich, by później, jako jeden z ojców Soboru Watykańskiego II, dawać na nie odpowiedź. W końcu, zasiadłszy na tronie papieskim, obejmował swoją uwagą i modlitwą cały świat. Co jednak najważniejsze, wszystkie swoje obserwacje i doświadczenia przekuł potem w systematyczne nauczanie.

Janowi Pawłowi II przyszło nie tylko wieńczyć najokrutniejsze w historii i obfitujące w największą liczbę męczenników za wiarę stulecie. Jego pontyfikat, co prorokował tuż po wyborze Wojtyły na Stolicę Piotrową prymas Wyszyński, zamykał również całe tysiąclecie. Papież przygotowywał Kościół do tego wydarzenia przez nowennę trzech lat millenijnych – rok Jezusa Chrystusa, rok Ducha Świętego i rok Boga Ojca. Ojciec Święty odwoływał się do żywej tradycji lat jubileuszowych (obfitujących w modlitwę i pokutę), a także korzystał z doświadczeń Wielkiej Nowenny ogłoszonej w Polsce przed rokiem 1966 przez Prymasa Tysiąclecia. Zrobił wiele, aby Kościół, bazując na solidnych podstawach, mógł odważnie głosić Chrystusa w XXI stuleciu.

 Ostatnia wielka synteza?

Istnienie papiestwa ze swym scentralizowanym nauczaniem, dogmatem o nieomylności w sprawach wiary i brakiem odmienianego przez wszystkie przypadki pluralizmu światopoglądowego jest dla dzisiejszego świata czymś nie do przyjęcia. Watykan stanowi relikt przeszłości, a jednocześnie niepokojący znak zapytania (bo jakim prawem działa tak nienowocześnie i mimo to wciąż istnieje?). Jan Paweł II, którego pontyfikat był jednym z najdłuższych w dziejach Kościoła, stanowił trudny do zignorowania punkt odniesienia. Bądź co bądź, z jego zdaniem liczyło się przeszło miliard ludzi! Był to czas niezwykle trudny, ale i owocny. Przez 25 lat papież napisał 14 encyklik (w tym trzy społeczne), 14 adhortacji i ponad 40 listów apostolskich. Dziełem jego życia był opublikowany w 1992 r. Katechizm Kościoła Katolickiego. Wszystko to razem układa się w wielką duszpasterską syntezę, w której świat jest porządkowany na wielu poziomach – duchowym, teologicznym, antropologicznym, społecznym czy historycznym. Jeszcze raz podkreślę, że chodzi tu o syntezę duszpasterską, a nie jakąś migoczącą błyskotkami modną filozofię czy buńczuczną ideologię. Papieska synteza po pierwsze podsumowała wiek w jego najbardziej newralgicznych punktach: ocenie moralnej systemów politycznych, etyce, relacjach między wiarą a coraz dynamiczniej rozwijającymi się naukami ścisłymi, nowej estetyce czy systemach masowego komunikowania. Po drugie zaś, dała konkretne zalecenia duszpasterskie i tym samym nie pozostawiła wiernych bezbronnymi wobec wyzwań współczesności.

Dopełniający się czas pogan

Benedykt XVI w drugiej części książki Jezus z Nazaretu, w rozdziale Eschatologiczna mowa Jezusa, cały znaczący passus poświęcił Czasowi pogan. Snując analogie między poszczególnymi ewangeliami, Joseph Ratzinger dowodzi, że w każdej z nich natchnieni autorzy relacjonują orędzie Chrystusa mówiące, że koniec czasów może nastąpić dopiero wówczas, kiedy Ewangelia będzie ogłoszona wszystkim narodom. Benedykt XVI pisze: „Zapowiedź czasu pogan i wynikające stąd zadanie stanowi centralny punkt eschatologicznego orędzia Jezusa. Szczególne zadanie ewangelizacji pogan, które Paweł otrzymał od Zmartwychwstałego, jest solidnie zakorzenione w orędziu przekazanym uczniom przez Jezusa przed męką. Czas pogan – czas Kościoła – o którym […] jest mowa we wszystkich ewangeliach, stanowi istotny element eschatologicznego orędzia Jezusa”[vi].

W tym kontekście drugie imię papieża-Polaka, Paweł, znajduje swoje zadziwiające wypełnienie. Jeśli na chwilę oderwiemy się od poczucia oczywistości, jakie wywołuje w nas podróżowanie Jana Pawła II, ujrzymy przeogromny i jedyny na tak wielką skalę w historii Kościoła program głoszenia narodom Ewangelii. Jako pielgrzym głoszący Dobrą Nowinę w każdym niemal zakątku Ziemi papież 29 razy okrążył kulę ziemską, przebył 1 700 000 km, odwiedził 132 kraje (w tym wiele z nich kilkukrotnie). Okazuje się, że realizujący literę Soboru Watykańskiego II papież wykazywał szczególną gorliwość w „prowokowaniu”, czy może „przyspieszaniu” powtórnego przyjścia Chrystusa. Bo czy za jego pontyfikatu znalazł się choćby jeden duży naród, który nie usłyszałby orędzia Chrystusa?

 

***

Jak widać, sporo przemawia za tym, by Jana Pawła II określić mianem „papieża Apokalipsy”, a może inaczej: papież, który – zarówno w swoim życiu codziennym, jak i w przepowiadaniu – był nieustannie gotowy na powtórne przyjście swojego mistrza. W końcu, jak słusznie pisze Michał Łuczewski: „[...] Królestwa Bożego nie zdobywają celebryci w sutannach, ani nawet amatorzy rodzimych wypieków, ale gwałtownicy, którzy Królestwu zadają gwałt”. Pontyfikat błogosławionego Jana Pawła II powinien zatem skłaniać wszystkich katolików do gruntownej rewizji własnego myślenia o paruzji. Palące staje się w tym kontekście pytanie: czy wypowiadając podczas każdej Mszy Świętej tekst credo, jesteśmy świadomi jego doniosłości, czy może uważamy je za niewiele znaczącą formułkę?

Marek Horodniczy

Współzałożyciel i redaktor naczelny „44 / Czterdzieści i Cztery”. W latach 2005-2007 był redaktorem naczelnym „Frondy”. Autor i prowadzący wielu programów telewizyjnych, m.in. Studio kultura w TVP Kultura (2006-2007), Portret trumienny w TV Puls (2008) i Koniec końców w TVP1 (2009). Mieszka w Warszawie.

Artykuł pierwotnie ukazał się w 3 numerze Magazynu Apokaliptycznego "44".



[i]               R. Tichy, Manifest neomesjanistyczny, „Rzeczpospolita”, 2.01.2009.

[ii]              J. Badeni, J. Syrek, Uwierzcie w koniec świata, Kraków 2012.

[iii]              Cyt. za: A. Tornieli, S. Gaeta, A.D. 2012. Czy nadchodzi koniec świata?, tłum. A. Ferens, Kraków 2012.

[iv]    Problem historiozoficznego znaczenia objawień Maryjnych obszernie omawia Rafał Tichy w drugiej części eseju Apokalipsa historii (zamieszczonym w tym numerze „44/Czterdzieści i Cztery”).

[v]              Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość. Rozmowy na przełomie tysiącleci, red. zespół pod kierownictwem P. Ptasznika i P. Sardiego, Kraków 2005.

[vi]              J. Ratzinger, Jezus z Nazaretu, cz. II: Od wjazdu do Jerozolimy do Zmartwychwstania, tłum. W. Szymona OP, Kielce 2011.

CMJPII
O mnie CMJPII

Co niepowtarzalnego wniósł "Słowiański papież" w dzieje Kościoła, Polski i świata? Jak widzą go świadkowie pontyfikatu, a jak ludzie, dla których Jan Paweł II jest już postacią historyczną? Jakie elementy nauczania Karola Wojtyły pozostają ważne dzisiaj i wciąż domagają się realizacji? Czym była specyficzna janopawłowa duchowość? Zapraszamy do dyskusji...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo